|
Jestem zbieraczem złomu
Wcześniej?. Nie pamięta co było wcześniej, tylko ulotne uczucia.
Dziś jest ciągnięty za mną wózek, skrzyp, skrzyp.
Tylko spać nie mogę za mocna, bo te sny budzą niepokój.
Jakiś dom wypełniony łagodnym chłodem
Stoję rozkoszując się nim. Z ogrodu napływa fala ciepłego powietrza ,miesza się zapach nagrzany ,rozbuchany ,kwietny z tym domowym pasty do podłóg, wełny i zdaje się ze wanilii. Budzę się i zawsze wyciągam rękę bo pamiętam ze tu obok ktoś powinien być. Ale nie, nie ma. Tylko ściana.
Nie lubię.
Nie lubię gdy musze raz w tygodniu sprzedać to co uzbierałem. Musze wtedy iść do Nich.
Szyld ”Punkt skupu” widać już z daleka. On wielki bolo, pozbawiony szyi mięśniak nie patrząc mi w oczy odbiera mój towar .Segreguje i daje mi kwit. Zalatuje od niego mieszaniną starego łoju i przetrawionego piwa ,na czole jak wyciśnięte pojawiają się kropelki potu.
Potem musze iść do kantorka tam czeka ona.
Władczyni, siedzi i czeka .Małe oczka w tłustej twarzy. Otwór gębowy malutki ,zaśliniony Ciało wypycha kolorowe ubranie ,jak u szmacianej lalki u której ktoś przesadził z wkładem z waty. Kładę kwit na kontuarze który na szczęście dla mnie nas oddziela, ona przysuwa go do siebie jednym tłustym palcem , na końcu palca zawsze błyszczy czerwony lakier.
Gdzieś z czeluści lady wydobywa pozlepiane banknoty. Liczy. Liczy tak długo ze chrząkam by jej przypomnieć o swoim istnieniu. Wtedy wściekła kładzie je na ladę. Mogę iść. Tym razem mi darowano. Gdyby to nie było takie niedorzeczne wychodził bym tyłem, ciągle mając ją na oku.
Lubię.
Lubię kłaść się w trawie albo na dachach budynków.
.Na dachu bardziej nawet wole, podoba mi się zapach nagrzanej papy. Czasem kiedy tak lezę zaczynam sobie wyobrażać ze wystarczy jeden krok i mógłbym oderwać plecy i spacerować po niebie, czasem macham nawet nogami. Ale plecy trzymają mocno.
Ale i tak jest nieźle. Najbardziej lubię budynek starej fabryczki, ma bardzo ostro zakończony dach, kiedy leżę na jego szczycie wystarczy że uniosę ręce i nogi i już prawie nie pamiętam ze jeszcze te tylko plecy wiążą mnie ze światem.
Teraz ktoś jeszcze polubił to miejsce, usuwa z podłogi gruz i śmieci. Wygląda to wspaniale kiedy tak siedzę na galerii rozciągającej się nad podłogą. Nic mnie nie rozprasza, czerwona cegła ścian i okna wysmukłe, wąskie. Obserwuje jak wirują drobimy .Światło zmienia barwę z pomarańczowej na blado żółtą, czasem gaśnie kiedy chmura przesłoni słońce, i nagle znowu się zapala.
Tej nocy znowu mam sen. Tylko ze tym razem dom wypełnia głos bębna.
To przez nią. To ona uprzątnęła podłogę To ona przyniosła do hali muzykę bębnów. Ta dziewczyna. Posprzątała by tańczyć. Staje teraz na środku w ciszy i skupieniu, oddycha.
Potem ruch rąk ale wolno, bardzo wolno, do góry i zdaje się sięgać odległego sufitu, podnosi się na palcach ,jest wyprostowana .Jeszcze trochę a oderwie stopy od podłogi i poszybuje. Potem zaczyna się muzyka od razu głośna. Dźwięki bębnów.
Dalej nie patrzę, przytulam się do podłogi galerii i słucham. Chropowata podłoga staje się moim oparciem. Kotwicą. Rozpłaszczam się. Przylepiam prawie, boje się ze polecę. Nie, nie boje się ze polce, ale ze spadnę i się roztrzaskam.
Dziś musze oddać złom. Musze zdążyć. Zanim ona przyjdzie.
Teraz patrzę na nią dłużej, mogę znieść więcej, uderza o podłogę mocno jak by podłoga była skórą na bębnie, i wyskakuje jak by ta skóra odbija ja od siebie. Zagarnia całe powietrze, czasem boje ze ja skulony na galerii uduszę się, ze dla mnie go nie starczy. Z pod jej stóp unoszą się stróżki kurzu. Patrzę na wypełniona ruchem przestrzeń. Słucham bębnów.
.
Kupuję ciastko. Kobieta w cukierni patrzy na mnie tak jak oni wszyscy. Wychodząc widzę swoje odbici w wystawie. Moja twarz trochę zamazana. To ja. Macam koniuszkami palców wypukłość nosa, upewniam się. Ciastko jest wypełnione po brzegi zapachem wanilii. Siadam pod ścianą hali, w słońcu, obok dmuchawców, ciastko kładę na kolanach , nie jem , wącham.
Robi się zimno. Często pada ,zbieram teraz więcej złomu i częściej musze iść do punktu skupu. Ale widzę ich już inaczej , gruby facet i jego zona .Wchodzę wyprostowany do kantora w uszach mam dzikie bum, bum. Spróbuj tylko wstać z za tej lady kobieto, spróbuj. Patrzę jej w oczy, ona kuli się jak nigdy, mamrocze cos pod nosem, szybciej liczy pieniądze.
Lubię
Lubię gdy ona tańczy kiedy pada deszcz. Sala chowa się pod wodospadem ,wypełnia zielonym płynnym szkłem
Wtedy ona nie szarpie przestrzeni tylko miękko ją układa. Prześcieradła. Prześcieradła rozwieszane na sznurach, ten ruch reki delikatny, wyrównujący zagięcia na niewidzialnych płótnach . Znam ten gest. Znam tylko nie pamiętam.
Kupuje nowe ubranie. Nie jest łatwo, młoda sprzedawczyni niechętnie mnie obsługuje. Ale nie cofam się. Spodnie : rozmiar ,sweter: rozmiar, kolor, bluza. Przebieralnia. Ciasno i naprzeciw mnie ja sam. Na podłogę upuszczam stare ubranie. Nowe jest trochę za duże, po chwili ogrzewa się od ciepła mego ciała przylega do mnie łagodnie.
Patrzę sobie prosto w oczy
„Bóg patrzy na świat twymi oczyma
Bóg patrzy na świat mymi oczyma
Co widzi gdy patrzymy sobie w oczy”*
Ona zawsze dodawałam do ciasta wanilię, moja Ewa.
Tej nocy śnię muzykę bębnów, powoli jednak przeradza się ona w inny dźwięk, jęk dartych blach. Nie budzę, się tym razem nie ucieknę. Wyciągam rękę i dotykam jej ramienia, moja dłoń staje się mokra, widzę krew. Włosy Ewy na moim policzku i ten niewyobrażalny kąt nachylenia jej głowy.
Pamiętam .
Rozcieram laskę wanilii w dłoni, ciepło z kominka roznosi jej zapach po moim domu. Pamiętam. To boli ale już nie uciekam .Słucham bębnów.
*fragment wiersza „Jachtora” |
|
|
|