|
Poddasze znajdowało się na piątym piętrze. Miła staruszka właścicielka,
dała mi klucz i stwierdziła ze mogę obejrzeć je sama, bo i tak jest puste
a dla niej to za wysoko.
Westybul sprawiał bardzo solidne wrażenie, które prysło z chwilą gdy
przekroczyłam wahadłowe drzwi.
Schody zrobiono z metalowej plątaniny udającej gęstwinę dzikiego wina. Na
podeście drugiego piętra już wiedziałam ze nie kupię tego poddasza choć
by nie wiem jak było piękne.
Nie dałabym bowiem rady pokonywać tej pajęczyny zawieszonej między
piętrami.
Starałam się nie patrzeć pod nogi wspinając się na poszczególne poziomy.
Stopnie rozmieszczono w zbyt wysokich odstępach. Byłam znowu małą
dziewczynka mozolnie wdrapującą się po schodach w drodze do babci.
Odważyłam się spojrzeć w dół tuż pod drzwiami prowadzącymi na poddasze. Z
pod cienkiej ażurowej kraty wabiła mnie ciepła pustka.
Zamek poddał się miękko, gdzieś wewnątrz niego delikatnie zatrzeszczała
sprężyna. Drzwi otworzyły się bez spodziewanego skrzypienia. Zrobiłam
krok. Byłam juz bezpieczna, na stałym lądzie podłogi. Za mną pozostała
dżungla szalonego architekta.
Pokój był? Przyzwyczajona do logicznych proporcji i solidnych wnętrz
zachłysnęłam się zadziwiona nieokreślonością miejsca.
Dach wyrył na nim swoje piętno, odznaczał przestrzeń żebrami skośnie
umieszczonych belek podtrzymujących go. Sufit dziurawiły świetliki
wypełnienie błękitnym grubym szkłem, jakby poddasze było galerią z
widokiem na niebieskie akwarium, naprzeciwko drzwi wejściowych znajdowało
się okno tak duże ze dla bezpieczeństwa za nim znajdowała się balustrada.
Łatwo było odkryć ze stworzyła ją ta sama ręka szalonego artysty który
zasadził dzikie wino na klatce schodowej, bezwiednie rozejrzałam się
szukając pędu lub pnia biegnącego od drzwi wejściowych do okna. Ale na
szczęście niczego takiego nie znalazłam.
Na przeciwko okna wbrew zapewnieniom właścicielki stało krzesło.
Ciemne, proste kawałki drewna, ta prostota po przebyciu drogi na szczyt
wydawała mi się kojąca.
Podeszłam pozostawiając za sobą wyraźne ślady stóp w kurzu zalegającym
podłogę. Jak by co wrócę po śladach, ta myśl całkowicie mnie uspokoiła.
Poczekam.
Wiedziałam. Czekam na darmo. Bo Jurkowi to poddasze zupełnie się nie
spodoba.
Ale usiadłam. Rozparłam się wygodnie.
Byłam w loży teatru, nie spóźniona ani sekundy. Słońce rozpoczynało swój
występ.
Zabawiało niewybredną publiczność kiczowatym zestawieniem barw.
Pijani malarze biegali po chmurach rozlewając fosforyzujące farby.
Tak długo wierzyłam ze żyje w prawdziwym mieście teraz zdałam sobie
sprawę ze to tylko dekoracja. Domy które widziałam przed sobą z tymi
oknami wypełnionymi cynfolią były jedynie martwymi fasadami.
Tak, w tym pokoju nie da się mieszkać, nie umieszczę tu swego życia. Swego
dopiero co poślubionego męża, biurka i laptopa i tych wszystkich pięknych
ubrań, które potrzebują tych wszystkich szaf i schowków by nie spłowieć.
Tutaj nie opanuje kolejnych francuskich słówek, i nie tu będę wracać ze
świata plakatowej kariery by szukać snu. I to nie tu urodzą się moje
wymarzone dzieci. Oczywiście parka, chłopiec powinien mieć koniecznie
niebieskie oczy jak Jurek. Nie tu się będę starzeć.
Słońce powoli dogasało, zwijało swoje szmatki jak stara zmęczona życiem
aktorka której marnie płacą i która niczego się już nie spodziewa. W
końcu zgasło zupełnie. Jego miejsce skwapliwie zajął szaleniec księżyc,
zaczaił się przed zejściem „gwiazdy” i czekał na swoją porcje
ciemności, czekał by wystąpić bez tej irytującej zadyszki.
Teraz mógł śmiało zalewać mnie swym upiorny białym światłem, które
notabene ukradł.
Patrzyłam, miasto nadal było tylko dekoracją.
Któregoś dnia zatańczy na moim nagrobku. Ten prześmiewca.
Nawet materaca tu nie wniosę, nie prześpię ani jednej nocy. Światło
zakłębiło się za oknem jakby szyby wzbraniały mu wstępu, wstałam
wychyliłam się mocno, moja ręka bezbłędnie wpasowała się w klamkę okna i
jednym płynnym ruchem otwarłam światłu wstęp na pokoje. Proszę bądź moim
gościem.
Wpłynęło a ja odruchowo uskoczyłam przed nim na fotel, patrząc na kłębiący
się w wirze kurz. Powoli opadał, tylko jeszcze drobinki najlżejsze wirowały
swobodnie ale wnet i one osunęły się na dno strumienia. Zapragnęłam
zamoczyć nogi. Sznurówki uwalniały buty od swego despotyzmu z zadziwiająca
łatwością. Światło pieszczotliwe połaskotało mnie, roześmiałam się, i
uciekła ze mnie pamięć ostatniego roku. Zaczęłam brodzić swobodnie pewna
ze nie skaleczy mnie żadne osty okruch ani nie spotka żadna kara za mój
czyn. Uciekło ode mnie wiele, wiele lat. Weszłam głębiej w nurt światła
który stawał się rzeką. Ostatnie skrawki pamięci pozostały na brzegu.
- Co tu mamy?
- Samobójstwo lub wypadek-cicho oznajmił aspirant-
Marta S, dwadzieścia osiem lat, współwłaścicielka agencji reklamowej,
spadła z piątego pięta tam, z tego okna na strychu, spadła lub
wyskoczyła.
Komisarz podniósł głowę ale okna nie było widać, ukrywał je gzyms.
- Śmierć na miejscu - dopowiedział lekarz.
Odsuną czarny sztywny pokrowiec, wszyscy trzej popatrzyli wprost na
niebywale piękna młodą twarz. Dobrze ze się nie rozbiła nie wiedzieć czemu
komisarz pomyślał o zmarłej jak o rzeźbie.
- Zawód miłosny?
- No nie wiem - tam jest jej mąż
Komisarz podszedł do siedzącego opodal karetki wyraźnie zszokowanego
mężczyzny.
- Przepraszam czy jest pan w stanie udzieli mi odpowiedzi…..
wyrecytował dalszy ciąg formułki na takie okazje jednak bez wielkich
nadziei na uzyskanie informacji.
- Nie wiem, nie wiem - szeptał zapytany - nie mam pojęcia miała tylko
obejrzeć poddasze, nie wiem, potem idziemy do kina. I śmiesznie już tylko
potrząsał ramionami, widać oduczono go skutecznie płakać.
Pytający westchną, trzeba będzie poczekać do jutra z przesłuchaniem.
Skinął na aspiranta i wszedł do domu. Westybul sprawiał bardzo solidne
wrażenia. Wspinali się po mocnych metalowych schodach. Komisarz podziwiał
wijącą się nieśmiało po balustradzie żelazną kiść dzikiego wina.
Aspirantowi poręcz przywiodła na myśl konar drzewa, nie dotykał jej czując
jakiś niewyjaśniony wstręt.
- Wyglądało by to na wypadek - mówił idący za komisarzem - wyszła na
balkonik, wychyliła się za bardzo i wypadła, gdyby nie pewne szczegóły
które nie dają się wyjaśnić. Sam pan zobaczy.
Zatrzymali się w progu pokoju.
- Proszę spojrzeć na podłogę, wszedłem tu tylko ja i niech pan popatrzy,
od fotela do okna nie ma jej śladów stóp, żeby dotrzeć do barierki musiała
by przejść te trzy kroki po podłodze a wygląda na to ze skoczyła przez
okno stojąc na krześle, to wyklucza wypadek no i niech pan zobaczy. Po co
ona zdjęła buty?
Zrobiono zdjęcia i przeprowadzono inne zawiłe czynności śledcze. Potem
zgaszono światło. Poddasze zamknięto i drzwi zapieczętowano.
Komisarz i aspirant wrócili do pracy na posterunku, obsługa karetki
odwiozła zwłoki do kostnicy, zbolały mąż upijał się do nieprzytomność.
A za oknem w cudownie upiornym skradzionym świetle tańczył beztrosko
duch Marty S. |
|
|
|